Trzydzieści pięć wierszy, napisanych w latach 2010 – 2020, to zaledwie ułamek tego, co niesie kapłańskie i zakonne serce. Wiersze z tomiku „Kefas” powstawały pośród cudownych ludzi i często na kolanach - w Szczecinie, Stargardzie, Ziębicach, Dobrzanach, Częstochowie, w Ziemi Świętej. W świecie metafor można łatwiej i szybciej, przez malutką szczelinę piękna, poczuć zapach wieczności, która wdziera się w nas także poprzez potęgę subtelnego słowa. Może to, co za chwilę czytać będziecie, do końca wierszami nazywać nie wypada. To raczej modlitwa. Bardzo intymna, momentami ciernista. Pisząc, spowiadam się z tego, co boli, co momentami niezrozumiałe, ale zawsze bliskie. I nie zapomnijcie, że słowa wyryte na kolejnych stronicach, zrodziły się w kapłańskiej oraz zakonnej duszy. Pomiędzy bezbronnymi literami, kryje się skomplikowany świat człowieka, mężczyzny, chrześcijanina, katolika, kapłana i zakonnika. Kogoś konkretnego, kto opowiada swoją historię i nieprzerwalnie podejmuje mordercze wręcz próby pozostania w rękach Odwiecznego, pomimo. To jest mój świat. Świat grzesznika, świętego mocą Pana, słabego ludzką kruchością. „Z umytymi nogami klęczę / jak zbity osioł / po cichu błagam o jeszcze jedno / zmiłowanie łyk miłości / jak Kefas / po krzyku koguta”.
Obok nas
Bóg przechodził obok nas a myśmy
byli za daleko jakby na wyciągnięcie
spojrzenia a jednak za
siedmioma górami
mogliśmy się dotknąć płaszcza
zjeść cudowną kromkę
chleba
nie zauważyliśmy zbyt mocno zajęci
odmawianiem pacierza czytaniem
książek pobożnych
zamiast rzucić się Mu do stóp
podać kubek wody i wziąć
krzyż na wątłe barki naszej
dostojnej wiary
jeszcze wróci będzie szedł znowu nad naszą
przepaścią pomiędzy nami
na ocalenie świata
na przebłaganie
grzechów
Dum inter
a u nas jak zawsze oko za
oko i ząb za ząb wszystko
po staremu
jakbyśmy nigdy nie całowali
krzyża w wielki piątek
płaszcz na pogryzionych zębem
czasu plecach i nie oddamy
go nikomu
proszą wystawiają ręce
ucho milczy usta
głuche
nauczyliśmy się jeść ze świniami
z jednego koryta
dobijamy Nazarejczyka gwoździe
kolekcjonujemy od czasu
do czasu wzniesiemy
oczy całkiem
pobożnie
już nawet nie czekamy i nie
chcemy by nadszedł
tak nam tu dobrze
jak mocno trzeba umrzeć
żeby Go dotknąć i już nigdy z serca
nie wypuścić
pokochać i pójść tam
gdzie nie chcemy
dum trahimus
dum inter homines sumus
colamus humanitatem
(Ziębice, 19 czerwca 2017)
Szafarka
dojrzewamy jak figi w twoich miękkich dłoniach
uczepieni drzewa życia przestraszeni
ogonem smoka
rośniemy po cichu jak chleb który zstąpił
z Nieba na rozżarzonych węglach
cynicznych dziejów
Matko Sprawiedliwego podlewająca nasze
bezdomne tęsknoty marzenia
niezgrabne modlitwy
zaśpiewaj kołysankę do snu popraw poduszkę
naucz kochać zawsze i pomimo
Szafarko lekkich powiewów duszy Stolico Mądrości
ukrzyżowanej nieupadającej na ziemię
pukającej do drzwi
Monstrancjo ozłocona łzami modlitwy
naszych ciał ledwo dychającego
sumienia bądź
czuwaj
pamiętaj
Kefas
zbyt szybko sprowadziłeś mnie na ziemię
paschalny Baranku rzucając w czarną glebę
małe ziarnko gorczycy
zniknął zapach olejów dłonie już dawno
omdlałe robią znaki krzyża na wiatr
rzucane
kapłaństwo to cud który gorzko smakuje
pod Niebem trudno chodzi się
po falach
zawstydzają mnie owce swoją wiarą
nieobłudną gotowe na wszystko
pachnące Niebem
ze wstydem w sercu krzyczę w ciemne
noce i szukam Światła niezdarnym jękiem
spojrzenia Rabbiego uwięzionego
w łańcuchach
ogrzewam strach przy ognisku
na dziedzińcu Kajfasza
w subtelnym tętnie ołtarza odżywają kości
szeptem pieszczę kontury
bezkrwawej ofiary
z umytymi nogami klęczę
jak zbity osioł
po cichu błagam o jeszcze jedno
zmiłowanie łyk miłości
jak Kefas
po krzyku koguta
(w 12 rocznicę święceń, Dobrzany, 23 maja 2018)